wtorek, 8 maja 2012

Rozdział 6


                Mówiąc, że od tego momentu wiele się zmieniło, skłamałabym. Mówiąc, że stał się stałym gościem mojego życia, tym bardziej. Jednak jak to zazwyczaj bywa, serce ma swoje przekonania i głupie nadzieje, więc wewnątrz czułam, że widząc go, nie będzie głupim posunięciem przywitanie się całusem i uściskiem, jak para dobrych znajomych. Po ostatnim spotkaniu nie opuszczał moich myśli, więc po tygodniu ciszy zaczęłam obawiać się, że zniknął. Jak się jednak okazało, nie musiałam długo czekać.
                Sobotniego ranka znalazłam na zewnętrznym parapecie okna swojego pokoju małą, ręcznie wykonaną śliczną kopertę, na której wspaniałym pismem Dave nakreślił moje imię. Skąd wiedziałam, że to on? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Otworzyłam kopertę sprawnie napędzana siłą tęsknoty. Spojrzałam na list nie mogąc wyjść z podziwu, że mężczyzna jest w stanie pisać tak wspaniałym pismem. Usiadłam na łóżku stwierdzając, że jest to konieczne w razie omdlenia i zaczęłam czytać.

                               Jennifer,

Dwie drogi rozchodziły się w żółtym lesie.
Żal, że nie mogłem przebyć obu
- Samotny wędrowiec, którego w świat niesie.
Wpatrywałem się w pierwszą, stojąc u jej progu,
Jak skręca w oddali i w poszyciu znika.

Wybrałem tę drugą, gdyż chęć nieodparta,
Słuszność decyzji motywowała,
Jakby chciała być przeze mnie przetarta,
Choć od pierwszej się nie odróżniała,
A obie były wytyczone.

Tamtego ranka wyglądały na podobne.
Nie było śladów żadnego człowieka.
Na pierwszą powrócę - rzuciłem na odchodne
Wiedząc, jak droga potrafi być daleka.
Wątpiłem jednak, czy powinienem powrócić.

Nieraz mnie to wspomnienie poniesie,
Gdy będę rozważał drogę obraną.
Dwie drogi rozchodziły się w lesie,
A ja? Ja obrałem tą mniej uczęszczaną.
I to właśnie wszystko odmieniło. 

PS I to właśnie wszystko odmieniło. Wybrałem tą dobrą drogę. Już nie chcę wracać, choć gubię się. Zbyt daleko zaszedłem, by korzystać z opcji powrotu.

                - Proszę pani, niech pani opowiada dalej.
                - Przepraszam. Mam pytanie, czy to dziwne, że znam treść tego listu na pamięć? Czy to dziwne, że znam na pamięć wszystkie słowa, które wypowiedział do mnie? Czy to dziwne, że mimo upływu lat pamiętam każde drganie serca, któremu towarzyszył?
                - Nnnie wiem, proszę pani. Nigdy… Nigdy nie odczuwałam czegoś takiego.
                - Rozumiem drogie dziecko. Ale właśnie tak jest i nie mam pojęcia czym jest to spowodowane.
                - Może zakochała się pani?
                - Nie, to niemożliwe, to było coś silniejszego. Coś, czego miłość była często odczuwaną imitacją.
               
Tego właśnie dnia zaczęłam zastanawiać się nad tym, kim w ogóle jest Dave, gdzie mieszka, gdzie się uczy i jak spędza czas, gdy nie jest ze mną. Przypomniała mi się wtedy nasza długa rozmowa w parku, gdzie rozmawialiśmy o szkole, rodzinie, zainteresowaniach. Uświadomiłam sobie, że ja opowiedziałam mu o sobie wszystko, a on mnie nie powiedział w sumie nic konkretnego.
                Zaczęłam myśleć, kim tak naprawdę jest David. Właściwie, czy mogę mówić mu po imieniu, skoro go nie znam? Przed oczami pojawiał się wtedy obraz Dave’a mordercy, Dave’a psychopaty. No bo jak właściwie wytłumaczyć to, że znajdywał mnie bez problemu? Jak wytłumaczyć to, że wie, kiedy zaczynam tęsknić i pojawia się natychmiast w moim monotonnym życiu, by ubarwić je swoją obecnością? Zupełnie nie wiedziałam jak to sobie wyjaśnić. Głowiłam się całymi dniami, jak to możliwe, że człowiek, który mieszka ze mną w jednym mieście, nie był mi znany. Jak to możliwe, że nigdy go nie widziałam. Tłumaczyłam sobie, że los właśnie w tym momencie zdecydował się popchnąć nas ku sobie, ale czy można wierzyć w takie bzdury? Dotychczas nie wierzyłam nawet w miłość, a jednak to ona przygotowywała moje serce na coś, co miało opanować je później. Zakochać się w obcym człowieku? Czy to możliwe?
                Wciąż zadawałam sobie wiele pytań, gdy nie odzywał się przez wiele dni. W skrajnych przypadkach nawet uważałam go za psychopatę, lecz w każdy możliwy sposób usprawiedliwiałam go przed sobą i czekałam, cierpliwie czekałam na to, aż odezwie się do mnie. Mijało wiele dni, napisałam do niego dziesiątki listów, które odkładałam na zewnętrzną stronę parapetu okna w moim pokoju i sprawdzałam notorycznie, czy któregoś nagle nie brakło. Listy jednak zostawały nienaruszone, a ja powstrzymywałam złość. Z jakiego powodu byłam zła? Przecież to dość proste. Człowiek, na którym zależało mi najbardziej nie dawał znaków życia. Właściwie… Nie wiedział, że to właśnie na ni zależało mi najbardziej.
                Gdy mijały kolejne dni, spoglądając na nietknięte listy nie odczuwałam już złości, a bezgraniczną rozpacz. Rzęsy ledwie zatrzymywały pierwsze łzy, które zdążyły się zebrać w moich oczach, lecz w momencie, gdy pojawiały się kolejne, nie dawały rady ich utrzymać, zupełnie jak ja nie dałam rady utrzymać Dave’a przy sobie. 

czwartek, 1 marca 2012

Rozdział 5

Nie pytałam o nic. Jedyne, na co zwracałam uwagę, to jego dłoń wpleciona w moją. Kciuk obcego mężczyzny przesuwał się delikatnie regularnymi ruchami między moim nadgarstkiem, a palcem wskazującym. Obcy? Nie, właściwie nie mogłam go tak już nazwać. To David, Dave. Prowadził mnie przez ulice, znajome mi. Po pewnej chwili jednak ulice i okolica wyglądały coraz mniej znajomo. Zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się na przedmieściach z północnej strony miasta. Przestałam zachwycać się jego dotykiem. Zaczęłam się bać. Co mu strzeliło do głowy? Chciał mnie przestraszyć? Może powinnam była wtedy uciekać? Wiedziałam, a właściwie czułam, że nie powinnam zadawać mu pytań.
Minęło dobre pół godziny, nim przedmieścia zmieniły się w las, który otaczał miasto. Co chwila potykałam się o coś, nie należałam bowiem do osób z wspaniałą koordynacją ruchową. Widząc to zwolnił, lecz wciąż prowadził mnie w głąb lasu. Drzewa rosły coraz gęściej. W końcu zaczęliśmy przedzierać się przez jakieś cierniste krzewy. Szedł przede mną, delikatnie odchylając wystające gałęzie. To, co zobaczyłam wydostając się w końcu na wolną przestrzeń, zgasiło potrzebę pytania o cokolwiek.
Mały, dziki zbiornik wodny, który ze wszystkich stron otaczała bujna roślinność, był koloru jego oczu. Pierwszą moją myślą było to, że byłabym gotowa w nim utonąć, dokładnie to pamiętam. Nie wiem jednak co mną kierowało. Staliśmy wtedy na dzikiej plaży, najwyraźniej dawno nie odwiedzanej. W pewnej chwili zauważyłam koc, torbę z jedzeniem i dwie nasze ulubione Cafe Au Lait, jak się potem okazało, mrożone. Nie mogłam uwierzyć. Skąd wziął takie miejsce? Przecież nie chodził po lesie szukając?
- Podoba Ci się? – spytał. Zorientowałam się, że Dave od dłuższej chwili wpatruje się we mnie cudownie się uśmiechając.
- Jest pięknie – odpowiedziałam tonąc w jego spojrzeniu.
Minął ponad miesiąc od naszego pierwszego spotkania w miejskiej kwiaciarni. Widzieliśmy się kilka razy przy starej wierzbie w parku, kilka razy rozmawialiśmy. Ja jednak dopiero tamtego dnia poznałam go naprawdę. Wiedziałam, że jego osoba na zawsze zostanie w mojej głowie… i sercu.

Nie puścił mojej ręki. O dziwo nienaturalnie nasze dłonie pasowały do siebie, jak dwa elementy skomplikowanej układanki.  Usiedliśmy na kocu zajadając się cudownymi truskawkami z bitą śmietaną, popijaliśmy je kawą.
- Jenn, co powiedziałabyś na życie w zupełnym odosobnieniu od ludzi? – zaczął.
- Masz na myśli mnie samą?
- Nie, nas – odpowiedział wciąż patrząc mi w oczy.
- Kusząca propozycja. Sugerujesz coś?
- Nie, tylko myślę.
Dobrze myślał. Tak dobrze, że przestraszyłam się, czy aby nie posiada umiejętności czytania w myślach. Niczego wtedy nie chciałam tak, by ta chwila trwała wiecznie. By nigdy nikt nie wchodził nam w drogę.
- Pokażę Ci coś.
Złapał mnie za rękę i pomógł wstać. Zabrałam ze sobą jeszcze jedną przesłodką truskawkę i poszłam za nim. Kierowaliśmy się w stronę lasu, w końcu zrozumiałam, że naszym celem jest drzewo innie niż wszystkie. Obszerniejsze, potężniejsze. Gdy było już na wyciągnięcie ręki, kazał mi stanąć obok siebie i odsłonił miejsce na pniu drzewa, które zakrywały liście sąsiedniego krzaka.
- D & J – wyczytałam wyryte litery, które znajdowały się w środku wyrytego również serca. Cudowny symbol.
- Dayan & Jacob. Moi rodzice – powiedział muskając opuszkami palców suchą korę.
- Nie przychodzą już tutaj?
- Nie żyją.
Choć nie pojmowałam, jaką okropną było to dla niego stratą, choć nie wiedziałam, jak długo nie ma ich już na świecie, czułam, że mnie potrzebuje. A może po prostu chciałam się do niego zbliżyć? Nie wiem, jednak chwilę później wylądowałam w jego objęciach, w których czułam się niesamowicie bezpiecznie.
- To również pierwsze litery naszych imion – stwierdził po chwili.
- Przeznaczenie?
- Nie wierzę w przeznaczenie. To raczej cudowny przypadek.
- Cudowny?
- Tak. To jeden z tych najlepszych przypadków w moim życiu.
- Przypadkowo można się potknąć o wystający korzeń, ewentualnie – odparłam oburzona i skierowałam się w stronę koca. Jak na złość zahaczyłam butem o wystający korzeń, utrzymałam jednak równowagę. Zaśmiał się drwiąco, lecz sympatycznie.
- Albo spotkać kogoś, kto poruszy moje serce, ewentualnie – złapał mnie w pasie i przekręcił w swoją stronę.
- Jeśli podarujesz komuś serce, nie odzyskasz go w idealnym stanie – wbiłam wzrok w ziemię.
- Nic nie mówiłem o podarowywaniu komuś swojego serca.
Zrobiło mi się okropnie żal w momencie, gdy zgasił wszystkie moje pragnienia wymawiając to jedno zdanie. Moja twarz na miliony procent zdradzała ból, który powodowało ostrze wbite w moje serce.
- Ale skoro już o tym wspominasz – dodał. – Zaryzykuję.
I dokładnie wtedy poczułam, że granica między ziemią a niebem jest krucha, cieńsza niż mogłoby się wydawać. Zaczerpnął głęboko powietrza i wpił wargi w moje własne sprawiając, że czułam się jak liść wzniesiony nad ziemię pod wpływem ciepłego wiatru. Nasze dłonie błądziły, jego wśród moich włosów, moje na jego torsie. Czułam słodki smak jego ust. Tak idealnie pasowało do siebie wszystko, tak śmiało czułam się, choć znaliśmy się niemal miesiąc. Nie mam pojęcia ile to trwało. Wiem, że przypadek, który nas połączył, był najszczęśliwszym przypadkiem jaki kiedykolwiek komukolwiek się przydarzył.

Odprowadził mnie do domu, gdy słońce chowało się za horyzontem. Było dość późno, nie zastanawiałam się jednak nad tym, że miałam wrócić nieco wcześniej. Byłam w końcu pełnoletnia, a kroku dotrzymywał mi najwspanialszy mężczyzna pod słońcem. Żegnając się przed furtką nie umówiliśmy się na następne spotkanie. Ten zwyczaj zwyczajnych par nas nie dotyczył. To, co nas łączyło, było przypadkiem przeplatanym przez wiele kolejnych. Wierzyliśmy w los, który kieruje nami podejmując spontaniczne decyzje.

- Gdzie ty byłaś dziecko drogie? – usłyszałam głos matki, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Nie odpowiedziałam, zdjęłam buty i skierowałam się do salonu – uśmiechnięta, zarumieniona… zakochana. Usiadłam na fotelu i sięgnęłam po mandarynkę, która leżała wraz z innymi owocami w wiklinowym koszyku na stole. Mama najwyraźniej z zamiarem wymawiania mi godzin, minut i sekund, których o wiele za dużo spędziłam tamtego dnia poza domem, zmieniła zdanie w momencie, gdy mnie zobaczyło.
- Co ci się stało? – spytała, a na jej twarzy malowało się ogromne zdziwienie.
- Nic mamo – odpowiedziałam po chwili. – Jestem szczęśliwa.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Rozdział 4

Kolejne dni mijały, a ja wciąż myślałam o tajemniczym mężczyźnie. Nie pojawiał się w moim życiu i zaczynały kłuć mnie cieniutkie igiełki tęsknoty. Zauważyłam, że nie mogę pojawiać się w jego życiu tak, jak on pojawia się w moim. Każda próba szukania go chociażby w moim umyśle sprawiały, że potrafił znikać na wiele dni, a gdy tylko na niewielką chwilę zapominałam o nim, pojawiał się niespodziewanie.
W pewnym momencie coraz trudniej było o nim zapomnieć, przestać go szukać. Pomagały mi w tym jedynie książki, więc gdy doszczętnie straciłam cierpliwość, udałam się do parku w swoje ulubione miejsce, by zatonąć w lekturze. Nie myliłam się, ponieważ pojawił się w pewnym momencie i usiadł obok.
- Mam dość – zaczęłam pierwsza . O dziwno na jego twarzy nie zauważyłam ani krzty zdziwienia. Nie odpowiadał, więc kontynuowałam.
- Mam dość ciągłego czekania na kolejne spotkanie. Mam dość martwienia się, gdy znikasz na wiele dni. Mam dość – urwałam i jego uśmiech uświadomił mi, że definitywnie pokazałam mu, że zależy mi na nim i brakuje mi go z każdym dniem, do czego sama przed sobą bałam się przyznać.
- Jestem Dave, a właściwie David – zaczął zauważając moje zmieszanie. Było mi okropnie głupie, on jednak wyglądał na zadowolonego.
- Jennifer, Jenny. Miło w końcu dowiedzieć się z kim rozmawiam – powiedziałam z irytacją i udałam, że powracam do czytania. Długą chwilę milczał, lecz w końcu powiedział coś, czego ostatniego spodziewałabym się usłyszeć:
- Jesteś piękna – stwierdził mierząc mnie wzrokiem ponownie, jak to zdążył zrobić przed chwilą. Każda część mojego ciała drżała pod wpływem jego spojrzenia. Najwidoczniej sprawiało mu to satysfakcję, gdyż wciąż wpatrywał się we mnie zachłannie. Wzięłam ogromny haust powietrza i spytałam:
- Jak cię szukać, gdy nie mogę znaleźć? Gdzie jesteś, gdy cię nie ma? – mówiłam wolno i z naciskiem. To było dla mnie okropnie ważne, wielką powagę zachowałam pytając go o to. Zrozumiał, gdyż zmienił wyraz twarzy na niespokojny, jakby od odpowiedzi wiele zależało. Bo faktycznie zależało, a na pewno w moim życiu.
- Nie szukaj mnie. Jestem w tobie, bezustannie. Gdy jednak znikam z twojej głowy, pojawiam się przed tobą by znów być w tobie na dłużej.
Nie zrozumiałam wtedy, co chciał przez to przekazać, wszystko to było zbyt niezwykłe.
- Ale nie rozumiesz, Dave – zaakcentowałam jego przezwisko, by móc do niego przywyknąć. – że nie wystarczy mieć kogoś w sobie? Niezbędne jest mieć tą osobę obok siebie.
Patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. Oczekiwałam, że zaproponuje spotkanie. Wiedziałam, że wszystko zależy od niego.
- Droga Jenn, rozumiem, czego oczekujesz – powiedział po chwili patrząc prosto w moje oczy. Nigdy nie odwracał wzroku. – Przed nami jednak jeszcze całe życie.
Oczy wytrzeszczyłam w całkowitym zdziwieniu. Wstał, podszedł do mnie, wplótł palce obu dłoni w moje gęste, długie włosy i ucałował w gorące czoło. Uśmiechnął się jeszcze i odszedł, a ja długo obserwowałam, jak znika w głębi parku.

Tego dnia wieczorem zaprosiłam do siebie Alice. Potrzebowałam jej. Potrzebowałam podzielić się z nią tym wszystkim. Oczekiwałam, że to ona pomoże mi zrozumieć, co Dave chciał mi przez to przekazać, jak się zachować. Ona zawsze wszystko rozumiała, nawet kilkanaście lat temu w piaskownicy, dlaczego mrówki są w stanie dźwigać coś większego i cięższego od siebie.
- Co się stało? – zapytała, gdy zobaczyła mnie wpatrującą się nieprzytomnie w bukiet ususzonych róż.
Przez chwilę jeszcze nie dawałam znaków życia, lecz w końcu zaczęłam opowiadać dość dziwną historię od spotkania w kwiaciarni do najdziwniejszego popołudnia jak do tamtej pory w moim życiu. Alice słuchała uważnie, a gdy dobrnęłam do końca, jej twarz rozpromienił uśmiech.
- Nie widzę w tym nic zabawnego – odburknęłam i czekałam niecierpliwie na to, co powie przyjaciółka.
- Dziewczyno, nigdy nie spotkała mnie taka zakręcona historia. Mogłabyś się w końcu uśmiechnąć i dać ponieść, bo wszystko wskazuje na to, że nie masz pojęcia co przyniesie jutro i to jest właśnie niezwykłe.
Zostawiłyśmy potem ten temat w spokoju i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, a jednak wiedziałam, że miała rację co do tego, że nie powinnam chcieć mieć wpływ na to, co się dzieję. Ale właściwie co się dzieje? Nie wiedziałam. Nie wiedziałam jak nazwać relację między mną a tajemniczym Dave’em.

Minęło kolejnych kilka dni, tym razem to nie był piątek. Wracałam wtedy z miasta, od babci, jak zwykle w czwartek. Gdy zbliżałam się do parku, przez który zawsze przechodziłam, by skrócić sobie drogę do domu, zauważyłam, że z jego strony podąża w moim kierunku pewna osoba.
- David – szepnęłam cicho i uśmiechnęłam się mimowolnie. Tak niezwykłe wydało mi się spotkanie go w inny dzień, niż piątek, że osłupiała zatrzymałam się nieświadoma tego, co robię.
- Cześć Jenn – przywitał się i wplótł palce w moją dłoń. – Muszę ci coś pokazać.



środa, 22 lutego 2012

Rozdział 3.

Nie wierzyłam własnym oczom. Osoba, której ledwo mignęłam przed oczami, wysyła mi cudowny bukiet kwiatów i sprawia, że wszystko wewnątrz mnie rozpływa się pod wpływem przyjemnego ciepła. Jak to możliwe? Teraz się nad tym zastanawiam, jednak w tamtej chwili nic, co działo się w mojej głowie, nie przypominało racjonalnego myślenia. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w bilecik z uśmiechem ucząc się wypisanych na nim słów na pamięć. Mama dobijała się do pokoju zapewne ciekawiąc się jego treścią, lecz nie odpowiadałam zbyt zajęta mężczyzną, który krzątał się w mojej głowie.
Jak właściwie wyglądał? Z pewnością miał zielone oczy i był brunetem. Za to mogłam poświadczyć. I właśnie wtedy zrozumiałam, że to jedyne, co zapamiętałam. No, może jeszcze fakt, że miał na sobie jeans’y i bluzę Mass Denim. To było wszystko. Zaczęłam się martwić. Czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy? Czy rozpoznam go w tłumie? Czy będę tęsknić? Spoglądając jeszcze raz na róże uświadomiłam sobie, że to on trzyma pałeczkę i miałam przeczucie, że pojawi się nieoczekiwanie tam gdzie ja w ciągu najbliższych dni. A przynajmniej miałam taką skrytą nadzieję.

Minęło rzeczywiście kilka dni, nim kolejny raz mieliśmy okazję się spotkać. Właściwie tydzień. Znów z książką, którąś już z kolei czytaną ostatniego tygodnia, telefonem i uśmiechem na twarzy poszłam do parku. Na murku nie zastałam nikogo. Pierwszy raz, gdy dotarła do mnie ta myśl, mimowolnie uśmiech zniknął z oblicza mojej twarzy, co nie zdarzało się nigdy. Zawsze ceniłam sobie spokój i ciszę w tym miejscu, jednak tamtego dnia rozdzierała mnie nadzieja, że zaburzy je równy oddech i bicie czyjegoś serca.
Usiadłam wtedy tam, gdzie zazwyczaj siedziałam. Tam, gdzie ostatnim razem siedział on. Zaczęłam zastanawiać się, czy jest sens w tym, że wciąż myślę, co by było gdybyśmy jednak się spotkali. Co by było, gdybyśmy kolejny raz z uśmiechem spojrzeli sobie w oczy, lecz na dłużej, niż kilka chwil w kwiaciarni. A jeśli ten bukiet to jedynie symbol jego grzeczności? Bzdura. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć sobie to, że nie myślę o niczym innym, tylko o nim. Bezustannie. A jeśli… Jeśli przestanie krzątać się w mojej głowie i jakimś cudem znajdzie drogę, która doprowadzi go do mojego serca?
- Cześć. Wpatrujesz się w okładkę od dłuższej chwili. Pomyślałem, że pomogę ci wrócić na ziemię. Jeśli nie taki był twój cel, to przepraszam.
Nie wierzyłam własnym oczom. Stał przede mną, mówił do mnie. Jego zielone oczy śmiały się do mnie równie wspaniale, jak usta. Trzymał w ręku Cudzoziemkę i nie widać było, by ogarniało go jakiekolwiek skrępowanie. Zawiesiłam na nim wzrok najwidoczniej odrobinę za długo, gdyż odezwał się znów.
- Ekhem, coś nie tak?
Zaśmiałam się głupio, czego w następnej chwili już żałowałam i wytłumaczyłam mu speszona, że wszystko w porządku. Podziękowałam i otworzyłam książkę, by zająć czymś oczy. Uporczywie starałam się go lekceważyć, co w ogóle nie odzwierciedlało moich wyobrażeń naszego kolejnego spotkania. Miałam ochotę stuknąć się w czoło, ale w porę zrozumiałam, że to nie najlepsze rozwiązanie. Najwidoczniej nie zniechęciło go moje zachowanie, bo chwilę potem czułam jego wzrok na sobie z nieco innej perspektywy, mianowicie miejsca na murku obok mnie. Chwilę jeszcze powstrzymywałam się, ale w końcu kątem oka zerknęłam, czy moje przypuszczenia są trafne. Myliłam się. Wzrok miał skierowany na zupełnie coś innego, dokładnie na sto dwudziestą stronę Cudzoziemki. Wyobrażałam sobie, jak musieliśmy wyglądać w tym momencie i stwierdziłam, że możemy sprawiać wrażenie dobrych znajomych czytających razem w swoim ulubionym miejscu. Kilka sekund później moje myśli obrały zupełnie inny tor. Bo w sumie to miejsce było moim ulubionym miejscem, a on obcą mi osobą. Zrezygnowałam z dalszych pomysłów, które obejmowały opcję, by odezwać się do niego choć słowem i zaczęłam czytać.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale gdy słońce zmieniało barwę na ostrzejszy pomarańcz, czyjaś dłoń wyrwała mi z rąk książkę i podała w zamian kubek z gorącą kawą. No pięknie, nawet nie zauważyłam, że nieziemsko przystojny osobnik płci męskiej, który dotrzymywał mi towarzystwa, zdążył mnie opuścić, by kupić dwa kubki kawy. Wyobraziłam sobie, jakie niepojęte byłby dla mnie fakt, że nie siedzi obok mnie, gdy w trakcie jego nieobecności zdecydowałabym się jednak na rozmowę. Przyjęłam kubek dziękując i napiłam się… swojej ulubionej Cafe Au Lait z pobliskiej kawiarni. Spojrzałam na niego z podziwem, nie odezwał się jednak. Usiadł obok mnie i patrzył prosto w moje oczy, bez skrupułów. Pewnie musiałam dziwnie wyglądać, gdyż zaczął śmiać się.
Co najdziwniejsze, po chwili zaczęliśmy rozmawiać o najróżniejszych rzeczach i mogłoby się wydawać, że obce sobie osoby nie są zdolne do rozbudowanej konwersacji, a właśnie my radziliśmy sobie świetnie. Zaczynając od kawy, przez kawiarnię, ulubione ciastka, sklepy, zakupy, dom, rodzinę, zainteresowania, aż po przyszłość. Pamiętam, że lubiliśmy tą samą kawę i odwiedzaliśmy regularnie tą samą kawiarnie, oboje byliśmy również zwolennikami nowej mody na cupcakes. Co do zakupów mieliśmy zupełnie inne przekonania. Pamiętam jeszcze, że lubił książki, co sprawiło, że ujrzałam w nim kogoś na kształt bratniej duszy. I musiało minąć sporo czasu, bo niebo ciemniało już znacznie. Pożegnaliśmy się więc z uśmiechem, wcale nie zrezygnowani, jakbyśmy byli pewni kolejnego spotkania. W drodze powrotnej do domu uśmiechałam się nawet do okropnego psa sąsiadki, a otwierając drzwi dotarło do mnie znaczenie wypowiedzianego przez niego Do widzenia. 

wtorek, 21 lutego 2012

Rozdział 2

Miałam 19 lat gdy się poznaliśmy. Mogłoby się wydawać wręcz absurdalne zakochać się w człowieku, którego mimochodem szturchnęło się w kolejce w kwiaciarni przy kupnie kwiatów na dzień matki. Okropnie długa kolejka wiła się po całej kwiaciarni aż do wyjścia, bo wszystkim akurat w tym samym momencie wpadł do głowy pomysł kupienia kochanej mamie kwiatów. Na złość jeszcze wszyscy wybierali róże, więc moja pozycja w tej bliższej połowie kolejki była całkiem korzystna. I na nic był spryt i dobra gimnastyka, stać trzeba było na jednym i tym samym miejscu, bo jego zmiana oznaczała ogromną awanturę. W końcu nadeszła moja kolej i poprosiłam różę, co wywołało jęk wśród czekających. Ograniczyłam się do niej, choć w zamiarach miałam cudowny bukiet. Obmyśliłam sobie w głowie cudowną bombonierkę cukierków z wiśnią i rumem, które uwielbiała mama. Zapłaciłam więc za cudowną różyczkę i zaczęłam swą mozolną drogę do wyjścia. Tutaj zaczynała przydawać się gimnastyka, co i tak w każdym razie nie pomogło, gdyż w tłumie zderzyłam się z obcym mężczyzną wytrącając mu przy okazji z ręki książkę. Podnosząc ją zauważyłam, że to „Cudzoziemka” i stwierdziłam, że chłopak to mój rówieśnik, bo tę samą książkę miałam w tegorocznym spisie lektur. Ostatecznie w mojej głowie zrodziła się myśl, że to miłośnik tego rodzaju utworów literackich, ale gdy tylko podniosłam się, by oddać mu upuszczoną książkę, odrzuciłam od siebie ten pomysł. Jak się okazało, z pewnością był moim rówieśnikiem, w dodatku nieziemsko przystojnym rówieśnikiem, który zamiast naskoczyć na mnie, uśmiechał się dziękując. Trwało to niedługą chwilę, gdyż kobieta za nim zaczęła się buntować wstrzymaniem kolejki. Pożegnałam się więc i wyszłam, po czym skierowałam się do domu.
Było tuż po południu, tamtego dnia wcześnie kończyłam zajęcia. Droga do domu okazała się przyjemna. Majowe słońce ogrzewało moje nogi, gdy wiatr odkrywał je podwiewając sięgającą kolan niebieską sukienkę. Mama była w domu, czego spodziewałam się, gdyż od miesiąca poszukiwania przez nią pracy spełzały na niczym. Tata siedział pewnie jeszcze w warsztacie i ani myślał wychodzić, więc krzyknęłam od progu „Kocham Cię!”, następnie zdejmując buty wbiegłam do kuchni i przytuliłam się do jej pleców wyciągając różę przed siebie. O mało co nie wsadziłam jej w garnek zupy, jednak udało mi się oszczędzić łodyżce nurkowania w pomidorówce. Mama odwróciła się, ucałowała mnie i zaleciła odrobienie lekcji. Pogadała trochę, pogadała, co miała w zwyczaju. Jej monolog zawierał zazwyczaj te same polecenia, więc nie słuchając do końca przerwałam i oznajmiłam,  że wszystko wiem i wbiegłam po schodach na piętro.
Po kilkunastu minutach musiałam oczywiście znów biec na dół, by zjeść wspaniałą pomidorową, a przynajmniej tak zawsze mówiłam mamie, bo według mnie dodawała za dużo śmietany. Był piątek, o czym nie wspomniałam wcześniej, toteż po obiedzie zabrałam z domu telefon i ostatnio czytaną książkę, po czym poszłam do parku, jak zazwyczaj w słoneczne dni. Siadywałam wtedy na dość szerokim murku, którym z jednej strony otoczona była stara niekształtna wierzba i czytywałam. Tak też zrobiłam tamtego dnia, lecz gdy dotarłam na miejsce, nieco zdziwił mnie stan w jakim zastałam murek. Właściwie z murkiem było wszystko w porządku, ale moje miejsce zajmowała inna osoba, co nie zdarzało się w piątki o tej godzinie. Co więcej rozpoznałam w niej chłopaka, którego spotkałam około dwóch godzin wcześniej w kwiaciarni. Czytał tę samą książkę i zdawał się być nią zajęty do głębi, gdyż nie oderwał od niej wzroku nawet, gdy podeszłam na tyle blisko, by kącikiem oka mógł mnie dojrzeć. Chwilę wahałam się, czy podejść, zagadać. W końcu zrezygnowałam z próby zawarcia znajomości i skierowałam się w drugą stronę, by usiąść na drugim końcu murku.
Lektura pochłonęła mnie zupełnie, zapomniałam nawet o pragnieniu i głodzie. W pewnym momencie spostrzegłam jednak, że słońce spiesznie zmierzało ku linii horyzontu, więc skończyłam rozdział, zagięłam róg w odpowiednim miejscu i już chciałam iść do domu, ale nagle przypomniałam sobie o chłopaku, który siedział na moim miejscu i odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. Murek ział pustką pewnie już od dłuższego czasu, więc wzruszyłam ramionami i zahaczając po drodze o sklep spożywczy udałam się w stronę swojej ulicy. Popijając zimny jogurt weszłam do domu. Wieczór tego dnia minął mi bodajże na słuchaniu kojącej muzyki.

Minął weekend. Minęło kilka dni tygodnia. Gdy pewnego popołudnia jadłam z mamą obiad, a tata zajmował się swoimi bóstwami w warsztacie, do drzwi zadzwonił dzwonek. Na twarzy mamy malowało się wtedy widoczne zdziwienie, czemu nie dziwiłam się wcale, gdyż znajomi nie używali nowo zamontowanego dzwonka, a starym zwyczajem pukali do drzwi. Wstała więc i ostrożnie skierowała się w stronę drzwi z lekkim strachem i ogromnym zaciekawieniem. W momencie, gdy usłyszałam, że osoba, która nas odwiedziła, ma sprawę do mnie, zdziwiłam się jeszcze bardziej. Ciekawa jednak wstałam od stołu i podeszłam do drzwi. Za mamą stał ogromny bukiet czerwonych róż, a właściwie kurier, który takowe trzymał w rękach. Do mnie? Ale jak to? Od kogo? Podeszłam i ze słodkim uśmiechem odebrałam prezent. Mama pierwsza dorwała się do bileciku, który dołączony był do jednej z róż, ale wyrwałam go z jej rąk i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi. Nieświeże wtedy już kwiaty wyjęłam ze zdobionego wazonu, do którego następnie włożyłam róże, a razem z bilecikiem usiadłam na łóżku. Otworzyłam go delikatnie i przeczytałam pisane pewną ręką zdanie: Dla najpiękniejszej niezdary, do której kiedykolwiek zdołałem się uśmiechnąć. 

sobota, 18 lutego 2012

Rozdział 1

Kiedy byłam młoda zawsze marzyłam o herosie. O mężczyźnie, który zabijał bezwstydnie z premedytacją wielu ludzi, którego jedynie moja ręka mogła powstrzymać od pochopnych decyzji. Wciąż w swoich fantazjach widziałam tego mężczyznę, który budzi postrach przed i po swojej śmierci. Osobnika, którego będą pamiętać miliardy ludzi. A obok niego zawsze stała kobieta, czyli ja, jego perła. Pragnął  dla niej zrezygnować, pragnął być jej własnością. Tak, chciał należeć do zwykłej kobiety, chciał zamieszkać w jej sercu. Na co dzień przeżywał terror, lecz gdy wracał do niej, niewolnicy swego serca, zapominał o nich, o ludziach, których uśmiercił. Pragnął wtedy tylko jej, jedynie ona koiła ten ból, który w sobie nosił. Razem stanowili nierozłączną całość.
Wciąż śnił mi się po nocach ten obraz. Desperacko wodziłam palcami po wielkiej mapie wiszącej w moim pokoju i zastanawiałam się, dokąd udać się, by go odszukać. Ale nadchodziły takie wieczory, w których uświadamiałam sobie, że jestem młodą, głupią dziewczyną oczekującą od życia cudu. Przywoływałam wtedy obraz idealnych i płakałam. Tak, dokładnie tak. Wylewałam oceany łez nad marzeniami, które nigdy miały się nie spełnić. Wyobrażałam sobie wtedy inną kobietę w roli tej idealnej i miałam żal do siebie, żal do życia, bo wiedziałam, że mnie takie szczęście nie spotka. Następnego dnia jednak, gdy słońce zaglądało przez okno i rozświetlało z rana moją twarz, budziłam się ze łzami szczęścia w oczach, bo znów śnił mi się heros, bohater. Z początku na bitwie, potem wracający do domu, naszego domu. W końcu pojawiałam się ja, a wszelkie jego troski znikały, tonęły wraz z nim w moich oczach.
Pewnej nocy jednak nawiedził mnie sen wyjątkowy, inny. Z początku nic się nie zmieniało, bitwa, rzeź, nadzieja w oczach ludzi, którzy chwilę potem stawali przed sądem ostatecznym. Potem zaczęło się piekło, ogień, wszędzie ogień. Nie byłam w domu, byłam zgubiona. Stałam pośród ognia, nie myślałam, naprawdę nie myślałam. I podbiegł do mnie, idealny. Mimo tego, iż był cały we krwi, zaczęłam się uśmiechać na jego widok, jak to zawsze robiłam, gdy wracał do domu. Uśmiech jednak znikł z mojej twarzy tak szybko, jak się na niej pojawił. I nagle zniknęło wszystko, a my na kolanach zostaliśmy sami. Nie było ognia, wrzasków zabijanych matek, krzyków dzieci. Nie było niczego prócz nas, a ja właśnie w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że coś tracę. Zrozumiałam, że tracę cos najważniejszego, że tracę jego. Mojego herosa, bohatera, zbawiciela. Niewolnika mego serca. Nic nie jest w stanie opisać  mojej rozpaczy, jaką przeżywałam. Zaczęłam całować namiętnie jego usta, chciałam wciąż więcej. Więcej jego dla siebie, bo za chwilę miał zostać mi odebrany. Łzy spływały mu wtedy po policzkach, łzy wielkie jak groch. Pierwszy raz widziałam, jak płacze. Ból rozrywał nasze serca. I nagle odezwał się głosem, który do końca wydarł ze mnie resztę człowieczeństwa. Kazał mi iść. Wskazywał palcem na pewne miejsce. Mówił, że to bezpieczne miejsce. Nie chciałam go zostawić. Wbiłam paznokcie w skórę nad jego łopatkami, przylgnęłam do niego całym ciałem i krzyczałam wciąż „nie, nie zostawiaj mnie!”. Przytulił mnie i odepchnął od siebie. Zapewnił, że zna inną drogę, że ta będzie dla mnie bezpieczniejsza, że da radę. Brakowało mi jedynie zaprzeczenia na moje słowa, ale coś kazało mi iść, uciekać. Musnęłam ostatni raz palcami o jego dłoń, wstałam, odwróciłam się i biegłam. Biegłam ile sił. Łzy turlały się po moich policzkach. Nie panowałam nad niczym, nie potrafiłam uporządkować myśli. Nie czułam gruntu pod nogami, ale nie dziwiło mnie to. Po prostu biegłam czując, że to czynność, którą wykonuję od dawna. Ucieczka. Nagle serce nakazało mi spojrzeć przez ramię. Rozum wołał „biegnij!”, ale ja odwróciłam głowę w biegu i zobaczyłam go – leżącego w kałuży krwi. Czarnej krwi. Wtedy poczułam, że umieram i obudziłam się.
Było około 6:00 rano. Łzy toczyły się z oczu jak z kranu, jedna po drugiej. Krzyczałam bezgłośnie. Ból jaki wtedy odczułam zostawił po sobie wieczny ślad. Poczułam, że straciłam marzenia, doszczętnie, bezpowrotnie.
Miałam 19 lat i tamtego dnia poznałam Jego.

piątek, 17 lutego 2012

Prolog.

- Pamiętam, jak kiedyś powiedział, że z tamtego okresu nie zapamięta żadnej innej twarzy, jedynie moją, do końca swojego istnienia. Wyrzekłszy się tego złamał dość istotną część mojego serca.
- W jaki sposób się tego wyrzekł?
- W dość naturalny - zapomniał. Wciąż wmawiam sobie, że zawsze miał problem z pamięcią. Tłumaczę go przed sobą, że gdyby mnie zobaczył, od razu zmieniłby całe swoje życie, by zostać ze mną. Nie wiem jedynie gdzie go szukać. Jedno wiem. Kiedyś się spotkamy.
- Skąd pani to może wiedzieć?
- Czuję, o tutaj - odpowiedziała starsza pani kładąc prawą dłoń na sercu. 
- Opowie mi pani o tym?
- Kochanie, wiele ode mnie wymagasz.
- Przepraszam, nie chciałam naciskać.
- Nie szkodzi maleńka, nie szkodzi. Dawno nie otwierałam się przed nikim, tak jak przed tobą otworzyłam się przed chwilą. Tak, nawet taki niewielki rąbek tajemnicy dochowywanej przeze mnie przez lata niemal ze wstydu, że tak naiwnie dałam sobą pokierować, sprawia mi wiele bólu. Ale otworzyłam wieko serca właśnie przed tobą i ty masz możliwość ujrzeć jego zawartość.
- Bardzo mi miło...
- Nie wiem, czy możesz czuć się zaszczycona. Uwierz, że ofiarowanie komuś ciężkiego dla siebie brzemienia nie jest zazwyczaj nagrodą.
- Jestem gotowa pani wysłuchać.
- Wiem, widzę to.