środa, 22 lutego 2012

Rozdział 3.

Nie wierzyłam własnym oczom. Osoba, której ledwo mignęłam przed oczami, wysyła mi cudowny bukiet kwiatów i sprawia, że wszystko wewnątrz mnie rozpływa się pod wpływem przyjemnego ciepła. Jak to możliwe? Teraz się nad tym zastanawiam, jednak w tamtej chwili nic, co działo się w mojej głowie, nie przypominało racjonalnego myślenia. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w bilecik z uśmiechem ucząc się wypisanych na nim słów na pamięć. Mama dobijała się do pokoju zapewne ciekawiąc się jego treścią, lecz nie odpowiadałam zbyt zajęta mężczyzną, który krzątał się w mojej głowie.
Jak właściwie wyglądał? Z pewnością miał zielone oczy i był brunetem. Za to mogłam poświadczyć. I właśnie wtedy zrozumiałam, że to jedyne, co zapamiętałam. No, może jeszcze fakt, że miał na sobie jeans’y i bluzę Mass Denim. To było wszystko. Zaczęłam się martwić. Czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy? Czy rozpoznam go w tłumie? Czy będę tęsknić? Spoglądając jeszcze raz na róże uświadomiłam sobie, że to on trzyma pałeczkę i miałam przeczucie, że pojawi się nieoczekiwanie tam gdzie ja w ciągu najbliższych dni. A przynajmniej miałam taką skrytą nadzieję.

Minęło rzeczywiście kilka dni, nim kolejny raz mieliśmy okazję się spotkać. Właściwie tydzień. Znów z książką, którąś już z kolei czytaną ostatniego tygodnia, telefonem i uśmiechem na twarzy poszłam do parku. Na murku nie zastałam nikogo. Pierwszy raz, gdy dotarła do mnie ta myśl, mimowolnie uśmiech zniknął z oblicza mojej twarzy, co nie zdarzało się nigdy. Zawsze ceniłam sobie spokój i ciszę w tym miejscu, jednak tamtego dnia rozdzierała mnie nadzieja, że zaburzy je równy oddech i bicie czyjegoś serca.
Usiadłam wtedy tam, gdzie zazwyczaj siedziałam. Tam, gdzie ostatnim razem siedział on. Zaczęłam zastanawiać się, czy jest sens w tym, że wciąż myślę, co by było gdybyśmy jednak się spotkali. Co by było, gdybyśmy kolejny raz z uśmiechem spojrzeli sobie w oczy, lecz na dłużej, niż kilka chwil w kwiaciarni. A jeśli ten bukiet to jedynie symbol jego grzeczności? Bzdura. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć sobie to, że nie myślę o niczym innym, tylko o nim. Bezustannie. A jeśli… Jeśli przestanie krzątać się w mojej głowie i jakimś cudem znajdzie drogę, która doprowadzi go do mojego serca?
- Cześć. Wpatrujesz się w okładkę od dłuższej chwili. Pomyślałem, że pomogę ci wrócić na ziemię. Jeśli nie taki był twój cel, to przepraszam.
Nie wierzyłam własnym oczom. Stał przede mną, mówił do mnie. Jego zielone oczy śmiały się do mnie równie wspaniale, jak usta. Trzymał w ręku Cudzoziemkę i nie widać było, by ogarniało go jakiekolwiek skrępowanie. Zawiesiłam na nim wzrok najwidoczniej odrobinę za długo, gdyż odezwał się znów.
- Ekhem, coś nie tak?
Zaśmiałam się głupio, czego w następnej chwili już żałowałam i wytłumaczyłam mu speszona, że wszystko w porządku. Podziękowałam i otworzyłam książkę, by zająć czymś oczy. Uporczywie starałam się go lekceważyć, co w ogóle nie odzwierciedlało moich wyobrażeń naszego kolejnego spotkania. Miałam ochotę stuknąć się w czoło, ale w porę zrozumiałam, że to nie najlepsze rozwiązanie. Najwidoczniej nie zniechęciło go moje zachowanie, bo chwilę potem czułam jego wzrok na sobie z nieco innej perspektywy, mianowicie miejsca na murku obok mnie. Chwilę jeszcze powstrzymywałam się, ale w końcu kątem oka zerknęłam, czy moje przypuszczenia są trafne. Myliłam się. Wzrok miał skierowany na zupełnie coś innego, dokładnie na sto dwudziestą stronę Cudzoziemki. Wyobrażałam sobie, jak musieliśmy wyglądać w tym momencie i stwierdziłam, że możemy sprawiać wrażenie dobrych znajomych czytających razem w swoim ulubionym miejscu. Kilka sekund później moje myśli obrały zupełnie inny tor. Bo w sumie to miejsce było moim ulubionym miejscem, a on obcą mi osobą. Zrezygnowałam z dalszych pomysłów, które obejmowały opcję, by odezwać się do niego choć słowem i zaczęłam czytać.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale gdy słońce zmieniało barwę na ostrzejszy pomarańcz, czyjaś dłoń wyrwała mi z rąk książkę i podała w zamian kubek z gorącą kawą. No pięknie, nawet nie zauważyłam, że nieziemsko przystojny osobnik płci męskiej, który dotrzymywał mi towarzystwa, zdążył mnie opuścić, by kupić dwa kubki kawy. Wyobraziłam sobie, jakie niepojęte byłby dla mnie fakt, że nie siedzi obok mnie, gdy w trakcie jego nieobecności zdecydowałabym się jednak na rozmowę. Przyjęłam kubek dziękując i napiłam się… swojej ulubionej Cafe Au Lait z pobliskiej kawiarni. Spojrzałam na niego z podziwem, nie odezwał się jednak. Usiadł obok mnie i patrzył prosto w moje oczy, bez skrupułów. Pewnie musiałam dziwnie wyglądać, gdyż zaczął śmiać się.
Co najdziwniejsze, po chwili zaczęliśmy rozmawiać o najróżniejszych rzeczach i mogłoby się wydawać, że obce sobie osoby nie są zdolne do rozbudowanej konwersacji, a właśnie my radziliśmy sobie świetnie. Zaczynając od kawy, przez kawiarnię, ulubione ciastka, sklepy, zakupy, dom, rodzinę, zainteresowania, aż po przyszłość. Pamiętam, że lubiliśmy tą samą kawę i odwiedzaliśmy regularnie tą samą kawiarnie, oboje byliśmy również zwolennikami nowej mody na cupcakes. Co do zakupów mieliśmy zupełnie inne przekonania. Pamiętam jeszcze, że lubił książki, co sprawiło, że ujrzałam w nim kogoś na kształt bratniej duszy. I musiało minąć sporo czasu, bo niebo ciemniało już znacznie. Pożegnaliśmy się więc z uśmiechem, wcale nie zrezygnowani, jakbyśmy byli pewni kolejnego spotkania. W drodze powrotnej do domu uśmiechałam się nawet do okropnego psa sąsiadki, a otwierając drzwi dotarło do mnie znaczenie wypowiedzianego przez niego Do widzenia. 

4 komentarze:

  1. Świetne podobnie jak poprzednia notka. Nie moentowałam jej bo cos mi się zepsuło i nie mogłam publikować komentarzy :)
    Czekam na kolejne i dziękuję, że rozdziały dłuższe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jednak rozdział 2 również udało się skomentować :)

      Usuń
    2. No i kiedy następny :)

      Usuń
    3. Może już jutro, może jeszcze dziś. Zobaczę :)

      Usuń