sobota, 18 lutego 2012

Rozdział 1

Kiedy byłam młoda zawsze marzyłam o herosie. O mężczyźnie, który zabijał bezwstydnie z premedytacją wielu ludzi, którego jedynie moja ręka mogła powstrzymać od pochopnych decyzji. Wciąż w swoich fantazjach widziałam tego mężczyznę, który budzi postrach przed i po swojej śmierci. Osobnika, którego będą pamiętać miliardy ludzi. A obok niego zawsze stała kobieta, czyli ja, jego perła. Pragnął  dla niej zrezygnować, pragnął być jej własnością. Tak, chciał należeć do zwykłej kobiety, chciał zamieszkać w jej sercu. Na co dzień przeżywał terror, lecz gdy wracał do niej, niewolnicy swego serca, zapominał o nich, o ludziach, których uśmiercił. Pragnął wtedy tylko jej, jedynie ona koiła ten ból, który w sobie nosił. Razem stanowili nierozłączną całość.
Wciąż śnił mi się po nocach ten obraz. Desperacko wodziłam palcami po wielkiej mapie wiszącej w moim pokoju i zastanawiałam się, dokąd udać się, by go odszukać. Ale nadchodziły takie wieczory, w których uświadamiałam sobie, że jestem młodą, głupią dziewczyną oczekującą od życia cudu. Przywoływałam wtedy obraz idealnych i płakałam. Tak, dokładnie tak. Wylewałam oceany łez nad marzeniami, które nigdy miały się nie spełnić. Wyobrażałam sobie wtedy inną kobietę w roli tej idealnej i miałam żal do siebie, żal do życia, bo wiedziałam, że mnie takie szczęście nie spotka. Następnego dnia jednak, gdy słońce zaglądało przez okno i rozświetlało z rana moją twarz, budziłam się ze łzami szczęścia w oczach, bo znów śnił mi się heros, bohater. Z początku na bitwie, potem wracający do domu, naszego domu. W końcu pojawiałam się ja, a wszelkie jego troski znikały, tonęły wraz z nim w moich oczach.
Pewnej nocy jednak nawiedził mnie sen wyjątkowy, inny. Z początku nic się nie zmieniało, bitwa, rzeź, nadzieja w oczach ludzi, którzy chwilę potem stawali przed sądem ostatecznym. Potem zaczęło się piekło, ogień, wszędzie ogień. Nie byłam w domu, byłam zgubiona. Stałam pośród ognia, nie myślałam, naprawdę nie myślałam. I podbiegł do mnie, idealny. Mimo tego, iż był cały we krwi, zaczęłam się uśmiechać na jego widok, jak to zawsze robiłam, gdy wracał do domu. Uśmiech jednak znikł z mojej twarzy tak szybko, jak się na niej pojawił. I nagle zniknęło wszystko, a my na kolanach zostaliśmy sami. Nie było ognia, wrzasków zabijanych matek, krzyków dzieci. Nie było niczego prócz nas, a ja właśnie w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że coś tracę. Zrozumiałam, że tracę cos najważniejszego, że tracę jego. Mojego herosa, bohatera, zbawiciela. Niewolnika mego serca. Nic nie jest w stanie opisać  mojej rozpaczy, jaką przeżywałam. Zaczęłam całować namiętnie jego usta, chciałam wciąż więcej. Więcej jego dla siebie, bo za chwilę miał zostać mi odebrany. Łzy spływały mu wtedy po policzkach, łzy wielkie jak groch. Pierwszy raz widziałam, jak płacze. Ból rozrywał nasze serca. I nagle odezwał się głosem, który do końca wydarł ze mnie resztę człowieczeństwa. Kazał mi iść. Wskazywał palcem na pewne miejsce. Mówił, że to bezpieczne miejsce. Nie chciałam go zostawić. Wbiłam paznokcie w skórę nad jego łopatkami, przylgnęłam do niego całym ciałem i krzyczałam wciąż „nie, nie zostawiaj mnie!”. Przytulił mnie i odepchnął od siebie. Zapewnił, że zna inną drogę, że ta będzie dla mnie bezpieczniejsza, że da radę. Brakowało mi jedynie zaprzeczenia na moje słowa, ale coś kazało mi iść, uciekać. Musnęłam ostatni raz palcami o jego dłoń, wstałam, odwróciłam się i biegłam. Biegłam ile sił. Łzy turlały się po moich policzkach. Nie panowałam nad niczym, nie potrafiłam uporządkować myśli. Nie czułam gruntu pod nogami, ale nie dziwiło mnie to. Po prostu biegłam czując, że to czynność, którą wykonuję od dawna. Ucieczka. Nagle serce nakazało mi spojrzeć przez ramię. Rozum wołał „biegnij!”, ale ja odwróciłam głowę w biegu i zobaczyłam go – leżącego w kałuży krwi. Czarnej krwi. Wtedy poczułam, że umieram i obudziłam się.
Było około 6:00 rano. Łzy toczyły się z oczu jak z kranu, jedna po drugiej. Krzyczałam bezgłośnie. Ból jaki wtedy odczułam zostawił po sobie wieczny ślad. Poczułam, że straciłam marzenia, doszczętnie, bezpowrotnie.
Miałam 19 lat i tamtego dnia poznałam Jego.

2 komentarze:

  1. Jak Ty to robisz?!! Normalnie pożerałam tekst!!! A później takie rozczarowanie, bo notka taka krótka...
    proszę o dłuższe notki i częstsze pojawianie się ich, a będzie ok. Świetne. Czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło i postaram się dodawać notki dłuższe, aczkolwiek w pewnych momentach wyobraźnia nie pozwala mi na zbyt częste jej używanie [ bóg wie czemu -,- ], także co do częstszego pojawiania się ich mam zbytnie wątpliwości, ale zrobię co w mojej mocy. :) Jeszcze raz dzięki.:)

    OdpowiedzUsuń