czwartek, 1 marca 2012

Rozdział 5

Nie pytałam o nic. Jedyne, na co zwracałam uwagę, to jego dłoń wpleciona w moją. Kciuk obcego mężczyzny przesuwał się delikatnie regularnymi ruchami między moim nadgarstkiem, a palcem wskazującym. Obcy? Nie, właściwie nie mogłam go tak już nazwać. To David, Dave. Prowadził mnie przez ulice, znajome mi. Po pewnej chwili jednak ulice i okolica wyglądały coraz mniej znajomo. Zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się na przedmieściach z północnej strony miasta. Przestałam zachwycać się jego dotykiem. Zaczęłam się bać. Co mu strzeliło do głowy? Chciał mnie przestraszyć? Może powinnam była wtedy uciekać? Wiedziałam, a właściwie czułam, że nie powinnam zadawać mu pytań.
Minęło dobre pół godziny, nim przedmieścia zmieniły się w las, który otaczał miasto. Co chwila potykałam się o coś, nie należałam bowiem do osób z wspaniałą koordynacją ruchową. Widząc to zwolnił, lecz wciąż prowadził mnie w głąb lasu. Drzewa rosły coraz gęściej. W końcu zaczęliśmy przedzierać się przez jakieś cierniste krzewy. Szedł przede mną, delikatnie odchylając wystające gałęzie. To, co zobaczyłam wydostając się w końcu na wolną przestrzeń, zgasiło potrzebę pytania o cokolwiek.
Mały, dziki zbiornik wodny, który ze wszystkich stron otaczała bujna roślinność, był koloru jego oczu. Pierwszą moją myślą było to, że byłabym gotowa w nim utonąć, dokładnie to pamiętam. Nie wiem jednak co mną kierowało. Staliśmy wtedy na dzikiej plaży, najwyraźniej dawno nie odwiedzanej. W pewnej chwili zauważyłam koc, torbę z jedzeniem i dwie nasze ulubione Cafe Au Lait, jak się potem okazało, mrożone. Nie mogłam uwierzyć. Skąd wziął takie miejsce? Przecież nie chodził po lesie szukając?
- Podoba Ci się? – spytał. Zorientowałam się, że Dave od dłuższej chwili wpatruje się we mnie cudownie się uśmiechając.
- Jest pięknie – odpowiedziałam tonąc w jego spojrzeniu.
Minął ponad miesiąc od naszego pierwszego spotkania w miejskiej kwiaciarni. Widzieliśmy się kilka razy przy starej wierzbie w parku, kilka razy rozmawialiśmy. Ja jednak dopiero tamtego dnia poznałam go naprawdę. Wiedziałam, że jego osoba na zawsze zostanie w mojej głowie… i sercu.

Nie puścił mojej ręki. O dziwo nienaturalnie nasze dłonie pasowały do siebie, jak dwa elementy skomplikowanej układanki.  Usiedliśmy na kocu zajadając się cudownymi truskawkami z bitą śmietaną, popijaliśmy je kawą.
- Jenn, co powiedziałabyś na życie w zupełnym odosobnieniu od ludzi? – zaczął.
- Masz na myśli mnie samą?
- Nie, nas – odpowiedział wciąż patrząc mi w oczy.
- Kusząca propozycja. Sugerujesz coś?
- Nie, tylko myślę.
Dobrze myślał. Tak dobrze, że przestraszyłam się, czy aby nie posiada umiejętności czytania w myślach. Niczego wtedy nie chciałam tak, by ta chwila trwała wiecznie. By nigdy nikt nie wchodził nam w drogę.
- Pokażę Ci coś.
Złapał mnie za rękę i pomógł wstać. Zabrałam ze sobą jeszcze jedną przesłodką truskawkę i poszłam za nim. Kierowaliśmy się w stronę lasu, w końcu zrozumiałam, że naszym celem jest drzewo innie niż wszystkie. Obszerniejsze, potężniejsze. Gdy było już na wyciągnięcie ręki, kazał mi stanąć obok siebie i odsłonił miejsce na pniu drzewa, które zakrywały liście sąsiedniego krzaka.
- D & J – wyczytałam wyryte litery, które znajdowały się w środku wyrytego również serca. Cudowny symbol.
- Dayan & Jacob. Moi rodzice – powiedział muskając opuszkami palców suchą korę.
- Nie przychodzą już tutaj?
- Nie żyją.
Choć nie pojmowałam, jaką okropną było to dla niego stratą, choć nie wiedziałam, jak długo nie ma ich już na świecie, czułam, że mnie potrzebuje. A może po prostu chciałam się do niego zbliżyć? Nie wiem, jednak chwilę później wylądowałam w jego objęciach, w których czułam się niesamowicie bezpiecznie.
- To również pierwsze litery naszych imion – stwierdził po chwili.
- Przeznaczenie?
- Nie wierzę w przeznaczenie. To raczej cudowny przypadek.
- Cudowny?
- Tak. To jeden z tych najlepszych przypadków w moim życiu.
- Przypadkowo można się potknąć o wystający korzeń, ewentualnie – odparłam oburzona i skierowałam się w stronę koca. Jak na złość zahaczyłam butem o wystający korzeń, utrzymałam jednak równowagę. Zaśmiał się drwiąco, lecz sympatycznie.
- Albo spotkać kogoś, kto poruszy moje serce, ewentualnie – złapał mnie w pasie i przekręcił w swoją stronę.
- Jeśli podarujesz komuś serce, nie odzyskasz go w idealnym stanie – wbiłam wzrok w ziemię.
- Nic nie mówiłem o podarowywaniu komuś swojego serca.
Zrobiło mi się okropnie żal w momencie, gdy zgasił wszystkie moje pragnienia wymawiając to jedno zdanie. Moja twarz na miliony procent zdradzała ból, który powodowało ostrze wbite w moje serce.
- Ale skoro już o tym wspominasz – dodał. – Zaryzykuję.
I dokładnie wtedy poczułam, że granica między ziemią a niebem jest krucha, cieńsza niż mogłoby się wydawać. Zaczerpnął głęboko powietrza i wpił wargi w moje własne sprawiając, że czułam się jak liść wzniesiony nad ziemię pod wpływem ciepłego wiatru. Nasze dłonie błądziły, jego wśród moich włosów, moje na jego torsie. Czułam słodki smak jego ust. Tak idealnie pasowało do siebie wszystko, tak śmiało czułam się, choć znaliśmy się niemal miesiąc. Nie mam pojęcia ile to trwało. Wiem, że przypadek, który nas połączył, był najszczęśliwszym przypadkiem jaki kiedykolwiek komukolwiek się przydarzył.

Odprowadził mnie do domu, gdy słońce chowało się za horyzontem. Było dość późno, nie zastanawiałam się jednak nad tym, że miałam wrócić nieco wcześniej. Byłam w końcu pełnoletnia, a kroku dotrzymywał mi najwspanialszy mężczyzna pod słońcem. Żegnając się przed furtką nie umówiliśmy się na następne spotkanie. Ten zwyczaj zwyczajnych par nas nie dotyczył. To, co nas łączyło, było przypadkiem przeplatanym przez wiele kolejnych. Wierzyliśmy w los, który kieruje nami podejmując spontaniczne decyzje.

- Gdzie ty byłaś dziecko drogie? – usłyszałam głos matki, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Nie odpowiedziałam, zdjęłam buty i skierowałam się do salonu – uśmiechnięta, zarumieniona… zakochana. Usiadłam na fotelu i sięgnęłam po mandarynkę, która leżała wraz z innymi owocami w wiklinowym koszyku na stole. Mama najwyraźniej z zamiarem wymawiania mi godzin, minut i sekund, których o wiele za dużo spędziłam tamtego dnia poza domem, zmieniła zdanie w momencie, gdy mnie zobaczyło.
- Co ci się stało? – spytała, a na jej twarzy malowało się ogromne zdziwienie.
- Nic mamo – odpowiedziałam po chwili. – Jestem szczęśliwa.

9 komentarzy:

  1. tajemniczy, intrygujący ten Dave. ; )
    nieźle, czekam na ciąg dalszy ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. długo z pewnością nie trzeba będzie czekać :) pomysłów mi nie brak :)

      Usuń
  2. Widzę, że nie jestem dziś pierwsza... :)
    Tak, Dave z pewnością jest tajemniczy, opowiadanie przecudowne, główna boheterka podoba mi się, a następnego rozdziału nie mogę się doczekać! Pisz! :)

    OdpowiedzUsuń